Jak zwykle w święta skończyło się na oglądaniu filmów ze słowami 'Mikołaj' i ;święta' w tytule.
Dzieło Whitesella odbiega wprawdzie dość wyraźnie od najlepszych klasyków tego specyficznego podgatunku (że wymienię tu chociażby 'Kevinów', 'Witaj św. Mikołaju', nie mówiąc już o 'Wspaniałym życiu', 'Garsonierze' czy 'Sklepie za rogiem'), jednakowoż wcale to niezły obraz, który na luźny świąteczny wieczór doskonale pasuje.
Chodzi mniej więcej o to, że na typowym, nudnym, trochę snobistycznym amerykańskim przedmieściu trwa odwieczny konflikt między sąsiadami: zasadniczym i perfekcyjnym Matthew Broderickiem (oj, dawno go nie widziałem na ekranie) i nieco zakompleksionym, cwanym i przebiegłym De Vito. Panowie walczą ze sobą na noże, stosując wszelkie możliwe sposoby i sztuczki.
Typowy kolorowy film świąteczny, ze wszech miar amerykański, z obowiązkowym morałem, na pewno drażniący widza o wysublimowanym guście (ale tacy chyba tego nie oglądali). Jako, że mój z kolei gust bardzo odbiega od ideału oglądało mi się to całkiem nieźle.